Wybaczcie ten doomerski tytuł. Jest on jednak adekwatny do tematu, który chcę poruszyć w dzisiejszym tekście.
Moim zdaniem, przyszłość branży rolek nie wygląda tak różowo, jak się wydawało jeszcze pół roku temu i są ku temu dobre powody. Tymczasem, patrząc na ruchy w „industry” można odnieść wrażenie, że bal trwa w najlepsze.
Najpierw jednak podsumujmy trendy z ostatnich dwóch lat.
Eldorado.
Jest początek 2020 roku i po świecie rozlewa się właśnie pandemia COVID-19. O wirusie wiadomo wtedy niewiele, oprócz tego, że szalenie szybko się rozprzestrzenia. Pomimo stosunkowo niskiej zjadliwości, sama liczba chorych powoduje, że ta pechowa mniejszość, u której występuje ciężki przebieg, zapycha szybko systemy służby zdrowia na całym świecie. Jako że nie istnieją wtedy jeszcze szczepionki i nie wytworzyła się naturalna odporność stadna po przechorowaniu, rządy na całym świecie wprowadzają lockdowny, aby ograniczyć transmisję wirusa. Wstrzymywany jest lotniczy ruch pasażerski, międzynarodowe podróże bez dobrego uzasadnienia są w zasadzie niemożliwe. Zamykane są galerie handlowe, restauracje, kina, siłownie, baseny, kluby, bary i tak dalej. Ludzie zostają „uziemieni” w domach.
Zwłaszcza na zachodzie, gdzie przeciętny mieszkaniec wydaje na rzeczy takie jak jedzenie „na mieście”, wyjścia do kin, alkohol w barach, zagraniczne wakacje etc. sporo większe sumy, niż w naszej części Europy, ludzie znaleźli się w sytuacji, gdy mają pieniądze, bo nagle nie mają ich na co wydawać. Co więc zrobili? Wpadli w zakupowy szał.
Samo to jeszcze nie było wystarczającym impulsem do boomu w branży. Rolę grały też dwa inne czynniki:
- Powrót mody na lata dziewięćdziesiąte.
- Fakt, że na aktywność fizyczną na świeżym powietrzu nie były nałożone restrykcje (a np. siłownie były zamknięte).
Wiele osób, które porzuciły jazdę na rolkach lata temu, przypomniało sobie o niej i odkryło ten sport na nowo. Ten trend nie dotyczył tylko „rolkarzy niedzielnych”, ale także takich, którzy jeździli aggressive, co przełożyło się na wzrost sprzedaży rolek (oraz części) w tym segmencie niewidziany od przełomu wieków. Z kolei już istniejąca „baza użytkowników” zaczęła więcej inwestować w swoje hobby. Dodatkowo, na tych trendach zbić kapitał postanowiła także marka Impala, należąca do giganta w świecie deskorolek, czyli Globe – ich rolki to w równym stopniu akcesorium modowe, co sprzęt sportowy. Takie Penny Boards świata rolek.
Można było powiedzieć oficjalnie i triumfalnie: „Blading is back!”.
Taki stan rzeczy utrzymywał się prawie dwa lata i umożliwił powstanie, bądź reaktywację (po nawet ponad dekadzie nieobecności), wielu firmom zajmujących się produkcją sprzętu. A już istniejącym, dużym graczom – znaczne zwiększenie sprzedaży. Towar znikał z półek w błyskawicznym tempie, a rolek na rynku wciąż brakowało.
Ciemne chmury na horyzoncie.
Umówmy się – nikt przy zdrowych zmysłach nie oczekiwał, że taki wzrost utrzyma się w nieskończoność. Jednakże, racjonalnie prognozując, można było się spodziewać, że zainteresowanie rolkami będzie spadać łagodnie, stopniowo i w końcu ustabilizuje się na poziomie nadal wyższym, niż sprzed pandemii. Ta łagodna krzywa spadku powinna dać wszystkim czas na dostrojenie swojej oferty do zmieniających się realiów.
Pierwszym sygnałem, że może być inaczej, były podwyżki cen energii, które w styczniu dotknęły w zasadzie cały świat. Oczywiste było, że wraz z nimi spadnie zdolność nabywcza konsumentów. Do tego inflacja zaczęła rosnąć powyżej prognoz (nie tylko w Polsce).
Wiadro benzyny na ten tlący się dopiero kryzys wylał jednak Władimir Putin, gdy wydał rozkaz zbrojnej napaści na Ukrainę. Co było potem, chyba nie trzeba tłumaczyć. Konsekwencje tej wojny już są globalne.
Na naszych oczach trwa właśnie nie tylko wojna w Ukrainie, ale też w zasadzie druga „Zimna Wojna”. Powstaje nowa „Żelazna Kurtyna”, pomiędzy Zachodem a Rosją, choć nie ma ona jeszcze jedynie ściśle określonego przebiegu granic. Dość powiedzieć, że wydarzenia geopolityczne takiej skali rozwalają doszczętnie porządek w sektorze finansowym, odbijają się negatywnie na handlu oraz energetyce. Rosja była, zwłaszcza w dla Europy, zbyt ważnym elementem układanki współzależności, żeby można było się od niej odciąć bez konsekwencji.
W dodatku Europa zostanie nadwyrężona finansowo przez napływ uchodźców, co przełoży się na mniej inwestycji i mniejszy wzrost gospodarczy. Wiele krajów zwiększa teraz wydatki na zbrojenia, co oznacza, że będą szukać cięć gdzie się da, także w programach socjalnych i poprzez likwidację np. ulg podatkowych.
Ekspercie nie zastanawiają się już nawet, czy kryzys żywnościowy pojawi się, czy nie. To już jest pewne. Najbardziej uderzy to naturalnie w najbiedniejsze rejony świata, co może z kolei powodować w nich (kolejne) niepokoje oraz wywołać następną falę migracji ludności w kierunku „bogatej północy”. Liderzy państw afrykańskich już biją na alarm, że Rosja i Ukraina muszą współpracować z resztą świata w celu uwolnienia produkcji żywności, bo inaczej skończy się to katastrofalną klęską głodu w ich krajach. W Europie czy USA nie powinno być tak tragicznie, jednak podwyżki cen żywności spowodowane droższymi paliwami, energią oraz samymi płodami rolnymi, uderzą nas po kieszeni.
Nadchodzi recesja. Większości z nas będzie się żyło gorzej i będzie nas stać na mniej.
A co z rolkami? Podobnie jak rzeczy się mają z wieloma innymi branżami, które zarabiają głównie na ludzkiej potrzebie zabawy i rozrywki, zamiast powolnego zjazdu z pandemicznej górki, można się spodziewać gwałtownego spadku ze skarpy.
Kryzys jest wrogiem splendoru.
O ile nie mam wątpliwości, że stali, znaczący gracze na rynku przejdą przez ten kryzys (tak jak przeszli przez poprzedni oraz załamanie popularności rolek z początkiem XXI wieku), to nie jestem tak optymistyczny, jeżeli chodzi o mniejsze firmy. Zwłaszcza te, które oferują produkty bardziej niszowe tudzież mają mocno ograniczoną ofertę. Koniec końców, rolki fitness cały czas, od lat 90-tych, sprzedają się na tyle dobrze, że opłaca się je produkować wielu firmom. Podobnie rzecz ma się z rolkami freeskate, których rynek jest stabilny od wczesnych lat 2000-nych, a nawet zaliczał stopniowy wzrost. Jazda szybka? Chyba najlepiej zorganizowane i dojrzałe środowisko rolkarzy, w dodatku takie, gdzie wydawanie sporej kasy na sprzęt robiony na zamówienie nie jest niczym niezwykłym.
Ciężko powiedzieć natomiast, czy taką stabilizację uda się osiągnąć sektorowi części takich jak specjalistyczne szyny do jazdy typu flowskating/wizard. Z kolei rolki aggressive na przestrzeni lat przeżywały wzloty i upadki, więc wcale nie jest gwarantowane, że z obecnego wyżu nie wpadną w kolejny dołek. A już najbardziej zagrożone są te marki, które celują tylko i wyłącznie w sektor premium. Dlatego moje rozważania zawężę do tych trzech grup produktów.
Timing ma znaczenie.
Największą z nowych marek skupiających się na ofercie premium jest bez wątpienia nowy projekt Matthiasa Knolla, właściciela Powerslide, czyli dystrybucja Disroyal, wraz z własnymi jej markami. To spora inwestycja, która wystartowała w połowie zeszłego roku, a już może upaść na twarz. Tym bardziej, że jak do tej pory znaczących sukcesów raczej nie zanotowała, co odzwierciedla zainteresowanie nią w social mediach. Na facebook ma mniej niż 1000 obserwujących. Kanał na Youtube – zaledwie 660 subskrybentów. Powoli im to idzie.
Tutaj zaznaczę, że Disroyal oraz Powerslide to nie jest ta sama firma, choć są pośrednio mocno powiązane – w końcu ciężko byłoby zakładać, że Matthias będzie na siłę poszukiwać nowych rozwiązań technologicznych, ludzi do współpracy, oraz fabryk, tylko po to, aby uniknąć podobieństw. Facet korzysta z sieci znajomości i relacji, którą wypracował przez dziesięciolecia oraz używa technologii, które pomógł opracować i nie można mu mieć tego za złe. Dlatego, pomimo że firma jest odrębnym od PS bytem, można odnieść wrażenie, że sprawy mają się inaczej. Widać to zwłaszcza w tym, że rolki IQON (marka Disroyal) są wyraźnie „inspirowane” modelami Powerslide. Na szczęście (dla Powerslide, której w razie czego nie pociągnie za sobą w dół) to dwa oddzielne podmioty.
Wracając do tematu – Disroyal jest czymś, co pozwala Matthiasowi „iść na całość”. Kto zna „Matze”, ten wie, że to człowiek z kategorii szalonych wynalazców – gdy wpada mu do głowy jakiś pomysł, chce go realizować, niezależnie od tego, czy ma on sens biznesowy, czy nie. W dodatku jest uparty i trzyma się kurczowo swoich idei tak długo, jak to możliwe. Czasami skutkuje to świetnymi produktami i innowacjami, jak np. system montażu Trinity. Innym razem, firma marnuje moce przerobowe i fundusze na bezdyskusyjne gnioty, jak np. rolki Vi (na szczęście już od dawna nieprodukowane).
W Powerslide Matthias był zawsze nieco hamowany w swoich zapędach, więc wskrzesił starszą markę (która istniała na krótko przed Powerslide, jako dystrybutor zachodnich marek rolkowych w Europie) – przyznając, że chodzi o większą wolność kreatywną, zarówno pod kątem stylu prowadzenia biznesu, jak i rozwoju produktów.
Drugim i bezdyskusyjnie ważniejszym filarem brandu jest jednak ekskluzywność – Disroyal celuje w to, aby dostarczać produkty będące ekstraklasą w świecie rolek. Ma być na bogato, a dominują złote akcenty. Nawet strona internetowa wygląda, jakby się urwała z pałacu Mu’ammara al-Kaddafiego. W sumie, jeżeli się zastanowić – gdyby Matthias zdecydował się na stworzenie oferty od produktów z niskiej, aż po wysoką półkę, to stworzyłby bezpośrednią konkurencję dla swojej drugiej firmy. Dlatego wizja „pakujemy w nasze rolki wszystko, co najlepsze” była jedyną sensowną koncepcją. I w warunkach prosperity w branży, była szansa, że to wypali.
Czy teraz, u progu kryzysu, ten pomysł jest skazany na porażkę? Przecież w czasach recesji liczba sprzedanych Ferrari wcale nie spada, czyż nie?
Tyle że pośród entuzjastów jazdy na rolkach mało jest milionerów, czy nawet osób zarabiających tyle, aby całkowicie olać temat wzrostu kosztów życia i nie patrzeć na cenę sprzętu. Trzeba jasno powiedzieć, że nowe realia ekonomiczne mogą być dla przedsięwzięcia takiego jak Disroyal sporym problemem. Tym bardziej, że niekiedy ciężko cenę oferowanych produktów uzasadnić.
Dajmy na to buty IQON TR 10, które kosztują 599.99 Euro – tak, to cena za sam but, bez podwozia. Nietrudno zauważyć, że to nic innego jak podrasowane Powerslide Hardcore Evo, za których wersję boot only zapłacimy 429.99 Euro. Aby uzmysłowić Wam, jak duża jest to różnica: za 170 Euro można kupić np. całkiem dobre rolki do jazdy agresywnej.
Cholewka wykonana z włókien węglowych i Kevlaru obecna w TR 10 może robić różnicę i może nawet będzie w pewnym stopniu popularna w środowisku topowych zawodników freestyle slalom, korzystających z Hardcore Evo – Disroyal ma ją sprzedawać oddzielnie. Ale wiązanie ATOP? To już kwestia dyskusyjna, jako że ta technologia nie cieszy się zbyt dobrą reputacją nawet w rolkach fitness, a co dopiero w takich przeznaczonych do bardziej wymagających stylów jazdy.
Wątpię także, aby shell wykonany z carbonu z domieszką Kevlaru (zamiast samego carbonu) był wart wyższej ceny, biorąc pod uwagę fakt, że w tego typu rolkach obszycie i wyściółka „dokonują żywota” na długo, zanim mogą pojawić się jakiekolwiek problemy ze skorupą. Niby są jakieś zyski na wadze – ale buty ważą tylko 50 g mniej od Hardcore Evo.
Dlatego nie wróżę TR 10 wielkiego sukcesu. Podobnie z AG 10 (stuningowane USD Carbon) oraz AG 20 (tu z kolei podrasowane Carbon Free). Rolki od IQON jawią mi się jako modele od Powerslide w wersji „posh” i nawet pomimo mojej pasji związanej ze sprzętem do jazdy na rolkach, nie mogę wykrzesać względem nich odrobiny ekscytacji czy choćby umiarkowanego entuzjazmu.
Po prostu, to już było, a dodawanie wodotrysków do topowych rolek od Powerslide wygląda, jakby ktoś do wspomnianego Ferrari dospawał kolejny spojler tylko dlatego, że może. W języku angielskim mają na to zgrabne określenie: law of diminishing returns. Po przejściu pewnej granicy, dalsze ulepszanie produktu powoduje znaczący wzrost kosztów, bez wzrostu jego obiektywnej wartości i przydatności, względem danego zastosowania. Np. garnki wykonane z tytanu będą lepszej jakości, niż te stalowe, ale czy przyniosą wyraźną różnicę w funkcjonalności, która usprawiedliwiałaby ich cenę? Nie, nie przyniosą żadnej. Nie ma sensu przepłacać.
Co więcej, sądząc po materiałach promocyjnych marki, szykują się kolejne odgrzewane kotlety, jak na przykład zmodyfikowane Kaze które, w mojej opinii, same nigdy nie należały do rolek wybitnie udanych. Ot, takie średniaki, z którymi firma nie za bardzo wiedziała, co zrobić. I piszę to mając doświadczenie z jazdą w wersjach z zewnętrzną cholewką, oraz nowej, bez niej. Jeżeli przez tyle lat Powerslide nie udało się ich doszlifować i wykreować na hit, to Disroyal tym bardziej się to nie uda.
W moich oczach rolki IQON są produktem, który niewiele osób kupi (a tym bardziej w warunkach globalnego kryzysu) i którego nikt tak naprawdę nie potrzebuje.
To, co moim zdaniem ratuje markę IQON, to szyny Decode – bo tutaj mamy do czynienia z czymś ciekawym w założeniach, czego faktycznie nie oferuje konkurencja. To bez wątpienia najbardziej uniwersalne pod względem konfiguracji ułożenia kół szyny na rynku. Nie zdziwiłbym się, gdyby z biegiem czasu tylko ta część oferty pozostałaby na placu boju.
A ich koła? Cóż, dobrych kół nigdy za wiele. Tutaj więc nie mam zastrzeżeń.
Jon Julio jest tylko jeden.
Inna marka, co do której długofalowej egzystencji mam poważne obawy, to związana z Disroyal, Mesmer. Cenię umiejętności rolkarzy, którzy ją tworzą, produkt mi się podoba, jarałem się jazdą Johna Bolino odkąd zobaczyłem promo edit jego rolki od SSM, jednak moim zdaniem pojawili się nieco za późno, aby faktycznie się przebić, wykorzystując „covidową” falę popularności rolek aggressive.
Nie zrozumcie mnie źle – rolki Mesmer są zaprojektowane, problem leży gdzie indziej. Na rynku aggressive zaczyna się robić po prostu tłok. A dalsza jego fragmentacja może skutkować tym, że tak naprawdę mało kto będzie w stanie zarabiać na produkcji i sprzedaży swoich rolek na tyle, aby jego firma dobrze prosperowała i miała perspektywy na rozwój.
Wynika to z tego prostego faktu, że produkcja rolek w technologii injection moulding, czyli w formach wtryskowych, ma sens dopiero powyżej pewnego pułapu ilości par. Dobrze się skaluje w górę, im więcej produkujemy, tym tańsza cena jednostkowa, jednak w dół to nie działa. Im mniej produkujemy, tym większy koszt produkcji za parę, a co za tym idzie, tym mniejszy nasz margines zysku lub słabsza ich konkurencyjność na rynku, spowodowana wyższą ceną. To czyni wyważenie ceny bardzo trudną sprawą, nie mówiąc już o tym, żeby faktycznie na tych rolkach zarobić, a nie sprzedawać ich po kosztach.
Ponadto, brandy prowadzone przez ludzi, dla których ta działalność jest jedynie dodatkowym zajęciem, podcinają skrzydła tych, których cele są bardziej ambitne, niż wypuszczanie w kółko tych samych rolek w nowych wersjach kolorystycznych lub raz na dwa lata małej ilości kolejnej, nieco ulepszonej edycji poprzednich modeli. Jeżeli ktoś ma ten luksus, że od prosperowania jego firmy nie zależy utrzymanie siebie samego oraz (ewentualny) pracowników, to może na tym „jechać” latami. I wydać sobie „raz na ruski rok” np. kolejną wersję Remz, jak to robi Kato Mateu. Gorzej mają ci, którzy próbują ze swojej pasji faktycznie wyżyć.
Kolejna marka, której przyszłość widzę w czarnych barwach, to Faction. Ile już mamy na rynku modeli wykorzystujących koncepcję pierwszy raz zakreśloną przez Deshi Carbon? Oprócz USD Carbon oraz Carbon Free, są też wspomniane IQON AG 10 i AG 20, Adapt, Seba CJ, Trigger Rainbow.
Jeden z kreatorów projektu Faction, Justin Thursday, to bez wątpienia wizjoner świata rolek – jednak produkt końcowy jest zaskakująco konserwatywny, nie przeciera nowych szlaków i raczej kopiuje cudze rozwiązania, zamiast wprowadzać własne. Ponownie: jestem obojętny, gdy je widzę. Jedyne, co mnie w rolkach Faction pozytywnie zaskoczyło, to fakt, że dla marki jeździ Shredpool. Ten gość zasługuje na sponsoring choćby za ilość rozrywki, którą nam przez lata dostarczył.
Z każdą nową firmą na rynku wiąże się ryzyko, że wiele z nich, w warunkach niepewnych warunków ekonomicznych, skończy bardziej jak Trigger, niż Them Skates. Egzystując gdzieś na rubieżach zbiorowej świadomości rolkarzy, nie będąc w stanie zebrać ich pod swoim sztandarem, tak jak zrobił to Jon Julio. Prawdziwi pechowcy pójdą w ślady SSM. Shima miał wielkiego asa w rękawie – własną legendę – a i tak mu się nie udało odnieść sukcesu (tak, wiem, że rozwalił sobie pięty, ale firma mogłaby istnieć dalej).
Zakurzona niska półka.
Dużym problemem staje się także fakt, że firmy celują z nowymi produktami głównie w sektor premium. Zrozumiałe jest to, że każdy chce stworzyć coś wyjątkowego i pokazać się od jak najlepszej strony. Nie jest to jednak najlepsza droga do sukcesu w czasach zaciskania pasa.
Rozumie to wspomniany już Jon Julio, który na start swojej marki Them Skates zaproponował prosty jak budowa cepa i uczciwie wyceniony model buta do jazdy agresywnej. Them 908, nawet bez ogromnego wsparcia ze strony środowiska, były „sprzedawalne”, bo kosztowały na tyle niedużo, że wiele osób mogło sobie na nie pozwolić choćby z ciekawości. Z biegiem czasu przejęły rolę podstawowego modelu, a nowszym Them 909 przypadła rola opcji z górnej półki. Oba buty są wydawane w różnych wersjach, z różnymi linerami, jako boot only czy kompletne rolki. Można śmiało powiedzieć, że jeżeli chcesz jeździć w rolkach od Julio, to znajdziesz w ofercie marki coś na swoją kieszeń.
Podejściem z, moim zdaniem, błędnego kierunku jest koncentrowanie się i wypuszczanie jedynie produktu premium, nie oferując tańszych jego wersji. Brak takowych, zwłaszcza teraz, to gra hazardowa, która może zakończyć się przegraną.
Tak jest w przypadku rolek Blank od Rollerblade – włoska marka powróciła do świata aggressive po latach i zaczęła z przytupem, bo Blank SK to naprawdę świetne rolki.
Jest jednak „ale” – to świetne rolki na okres prosperity. W czasach recesji ich docelowa grupa odbiorców będzie się kurczyć. Bez żadnej, tańszej alternatywy dla high-endowego modelu, istnieje prawdopodobieństwo, że cała robota, którą wykonał Tom Hyser wraz z ekipą, aby przekonać Rollerblade do powrotu do aggressive, pójdzie na marne.
To nie jest bowiem firma, która kieruje się sentymentem – pierwsze skrzypce gra zysk, a jeżeli coś się nie opłaca, to zostaje szybko porzucone. Pamiętacie rolki do jazdy miejskiej Metroblade? Albo modele speedowe GTR i GTM? Być może nie, ale wystarczy, że powiem Wam, że nie były to wcale projekty robione „po łebkach”. Nieważne, że firma zainwestowała sporą kasę w rozwój produktu od podstaw. Dwa lub trzy sezony słabej sprzedaży i rolki te trafiły pod gilotynę.
Jeżeli sprzedaż nowych Blank będzie szła opornie, to ludzie w strukturach korporacji Tecnica Group dojdą do wniosku, że projekt okazał się niewypałem, więc trzeba go zakończyć. Tym bardziej, że kluczowe decyzje zapadają we Włoszech, a nie oddziale w USA, dla którego pracuje Tom Hyser.
Rolki agresywne od Rollerblade przez blisko 20 ostatnich lat nie sprzedawały się wcale szałowo, nawet gdy firma miała w ofercie modele z różnych półek cenowych (New Jack, Solo Era, Solo Estilo, Pro-modele) – a co będzie w warunkach niesprzyjającej ekonomii, gdy mają w katalogu jedynie najwyższą? „Klątwa Rollerblade” też na pewno tu nie pomoże. Środowisko aggressive stosunkowo niechętnie podchodzi do marki ze względu na jej letargiczne wsparcie dla ich zajawki, jakim wykazuje się od 20 lat (czyli po przejęciu pierwotnej, amerykańskiej firmy przez korporację).
Dużo lepiej rozwiązali to FR Skates – podobnie jak Rollerblade, wykorzystali swoją istniejącą formę buta, nieco jedynie ją modyfikując i projektując soulplate. Jednak polityka cenowa jest zupełnie inna. Obok dwóch modeli premium, możemy zakupić boot only w cenie z niższej półki. To dobre, bardzo sensowne zagranie. A musicie wiedzieć, że ja do fanów marki FR Skates nie należę, więc ta pochwała z mojej strony to już sporo.
Na rynku jest jednak jedna, ciągle słabo zagospodarowana luka – brak solidnych alternatyw dla USD Sway, Roces M12 UFS czy Razors Cult, jeżeli chodzi o relatywnie tanie, kompletne rolki do jazdy agresywnej. Tutaj bym się dopatrywał największego potencjału do rozwoju, a nie w high-endzie. Generalnie, notoryczne ignorowanie tematu przystępnych cenowo rolek dla początkujących jest tematem na oddzielny felieton.
Może się okazać, że ci, którzy teraz nie są skłonni wyjść do konsumentów z tańszymi rozwiązaniami, będą zmuszeni to zrobić, albo zwinąć interes. I to dotyczy też kolejnej kategorii produktów, którą chciałbym omówić jako ostatnią.
Szyny, które prowadzą donikąd.
Ostatnią kwestią, którą tutaj poruszę, jest sprawa wszelakich klonów szyn Wizard. Oprócz wspomnianych już IQON Decode, są także dostępne modele od NN Skates, Endless Blading oraz Rockin’ Frames.
Mamy tutaj tort do podzielenia pomiędzy (na razie) pięciu graczy, którzy oferują bogatą gamę modeli. Ich oferta nie jest identyczna, bo niemal każda firma ma jakiś trik w zanadrzu (oprócz NN Skates, którzy w mojej opinii idą po najmniejszej linii oporu, po prostu kopiując to, co oferują Wizard), jednak na tyle podobna, aby głównym kryterium wyboru były dostępność oraz cena. Sam znam przypadki, gdzie ludzie kupili po prostu szyny tej marki, której były dostępne, pomimo że na początku celowali w inne.
Oprócz kryzysu, problemem, który czyha tuż za rogiem, jest to, że rynek szyn tego typu może się wkrótce nasycić. O ile rolki aggressive relatywnie szybko się zużywają, przez co posiadają naturalne cykle sprzedaży, to nie można tego samego powiedzieć o szynach wykonanych z frezowanego aluminium, które mogą z powodzeniem posłużyć dekadę. Ludzie, którzy już raz kupili taki sprzęt, w małym procencie sięgną po kolejny model. Maniacy posiadający kilka drogich setupów to naprawdę nie jest liczna grupa. A ludzie, którzy ich nie kupują ze względu na cenę, tym bardziej nie zrobią tego w warunkach recesji.
Dodatkowo, firmy te jakoś nie palą się to wprowadzenia tańszych alternatyw dla swoich high-endowych produktów, co jest sporym błędem, bo ktoś inny zrobi to za nie. Kto ma wiedzieć, ten wie, że nadciągają tańsze, masowo produkowane alternatywy od większych firm, które mogą dużo efektywniej skalować koszty produkcji. Kolejne, bo trzy już się pojawiły.
Kizer Element 90 oraz FR UFR Freeride 490 to aluminiowe szyny, które kosztują około połowę tego, co analogiczne modele od Endless czy Wizard. Co prawda nie mają „natural rocker” tylko bardziej prozaicznego banana, ale dla większości użytkowników, to i tak wystarczy. Kompozytowa Kizer Flux była z kolei świetną opcją na start przygody z tym stylem jazdy (moim zdaniem błędem było, że Powerslide nie zrobili wersji pod UFS) dla posiadaczy rolek z montażem Trinity. Dodatkowo, należy się spodziewać kolejnych po UFR 90 kompletnych rolek z tego typu szynami.
A będzie tego więcej. Trzeba sobie jasno powiedzieć, że większość rolkarzy zainteresowanych tym stylem jazdy nie potrzebuje absolutnego high-endu. Dlatego gdy np. Powerslide wypuści więcej swoich, tańszych modeli tego typu szyn czy nawet kompletne rolki z nimi, to sektor tych drogich, high-endowych produktów, może nieźle sponiewierać. To będzie dodatkowy cios oprócz spadku popytu wywołanego nasyceniem rynku oraz zmniejszeniem zdolności nabywczych klientów. Brak dywersyfikacji oferty może być gwoździem do trumny dla którejś z tych marek.
Lepiej już było.
Naiwnością jest sądzić, że branża rolek przebrnie przez nadchodzący sztorm suchą stopą. O ile najwięksi będą zawężać ofertę, ciąć koszta, zmniejszać wolumeny i utrzymają się na powierzchni, tak mniejsze firmy, dla których sprzedać 100 par rolek to być albo nie być, już niekoniecznie.
Na pewno łatwiej będzie tego dokonać tym, którzy stawiają na elastyczność oferty – dlatego nie mam wątpliwości, że nie ma co się obawiać o np. Them Skates. Ale np. Faction? Będzie dobrze, jak nie zakończą działalności do połowy przyszłego roku. Ci, którzy stawiają na jednego konia, mogą obudzić się z ręką w nocniku. Zwłaszcza, jeżeli ten koń słono kosztuje.
Czy my, jako konsumenci, możemy coś z tym zrobić? Na pewno możemy po prostu sięgać po produkty firm, które chcemy wspierać. Być może pozwoli to im na umocnienie swojej pozycji na tyle, aby nie upaść. Moim zdaniem, byłaby wielka szkoda, gdybyśmy (ponownie) stracili rolki agresywne od Rollerblade czy byli świadkami upadku Mesmer lub Endless Blading.
„Vote with your wallet” – dokonujcie świadomych wyborów konsumenckich. Tylko w ten sposób możemy dać mniejszym graczom szansę na to, aby nie zostali zmieceni z planszy przez nadchodzące tsunami recesji. Nie twierdzę, że rolkarze są im to winni – w końcu to wasza sprawa, jak wydajecie swoje pieniądze i ciężko mi sobie wyobrazić sytuację, gdy ktoś będzie dla idei sięgał po drogi sprzęt, gdy jego budżet domowy będzie bardziej napięty.
Wrócę do tego tekstu za rok. Może się pomyliłem? Chciałbym. Jeżeli nie, to wtedy będą panować realia dużo mniejszej różnorodności, a branża zaliczy spory regres. No, ale tak to jest, gdy żyje się w „ciekawych” czasach.
Trzymajcie się!
Najnowsze komentarze